Sięgnąć po Trofeum!
2021-04-30Puchar jest Nasz!
2021-05-02Marek Magiera, obecnie dziennikarz i komentator Polsatu Sport to osoba przez wiele lat związany z Rakowem. Brał czynny udział w odbudowie klubu na początku XXI wieku i zgodził podzielić się z nami wspomnieniami z tych czasów.
Przed nami finał Pucharu Polski, w którym Raków jest faworytem, czytając niektóre historie z poniższego wywiadu można sobie zdać sprawę jak wiele pracy musiało być wykonane, żebyśmy mogli być tu, gdzie jesteśmy.
Marku, twój brat – Jacek jest znany piłkarskiej Polsce zarówno z dobrych występów na boisku jak i z obecnej pracy trenerskiej. Dlaczego nie poszedłeś tą samą, piłkarską drogą ?
Bo byłem leniem i to w zupełności wystarczyło do tego, żebym zajmował się tym, co aktualnie robię. Ś.p. Trener Zbigniew Dobosz przy okazji jednego ze spotkań przyznał, że zapowiadałem się dużo lepiej od Jacka no ale na zapowiedziach się skończyło 🙂 Swoje marzenia o wielkim sporcie realizuje teraz od ponad 20 lat zajmując się dziennikarstwem, czyli tym co kocham. Od razu może powiem dlaczego nie „robię” piłki nożnej. Przede wszystkim dlatego, żeby mieć chłodną głowę, nie chciałbym być kojarzony z kilkoma dyscyplinami sportu, zająłem się siatkówką, którą też uwielbiałem zawsze, po części też dzięki Rakowowi i panu ś.p. Józkowi Stanickiemu, bo to jego widziałem w tej pierwszej drużynie, która grała wtedy jeszcze w trzeciej lidze i robiło to na mnie ogromne wrażenie, że chłopy po dwa metry potrafią na parkiecie, w tej małej salce na Rakowie, wyczyniać takie cuda. Jackowi oczywiście kibicuje, bo nie może być inaczej. Ciesze się, że powiodło mu się na boisku i całkiem dobrze idzie mu w trenerce. Ja mam swoje trochę mniejsze cele, natomiast staram się je powoli realizować i to już w ocenie widzów jak mi to idzie.
Jak więc sobie radzisz z obecną sytuacją, gdzie nie zawsze możesz być na hali przy okazji meczów?
Wiesz co, ja jestem w o tyle uprzywilejowanej sytuacji, że nas w stacji co jakiś czas testują i mając takie zaświadczenie, że jest się zdrowym to nie ma problemu, żeby na żywo uczestniczyć w wydarzeniu sportowym. Jeździmy praktycznie na wszystkie mecze siatkówki, a zaczęliśmy bodajże w listopadzie, kiedy było już wiadomo, że siatkarska liga ruszy. Nie wiem natomiast jakie procedury obowiązują na piłce nożnej, ale niebawem się dowiem ponieważ wybieram się 2 maja na finał do Lublina i zamierzam to zrobić jak najbardziej oficjalnie.
Jak było w Rakowie wtedy, kiedy mocno działałeś w klubie?
Mogę Ci to streścić jednym zdaniem – tam nie było nic, kompletnie. Była garstka ludzi zaangażowanych w to, żeby klub nie upadł i największy szacunek należy się najbardziej zagorzałym kibicom czerwono – niebieskich, bo gdyby nie oni to o Rakowie zapewne rozmawialibyśmy teraz w czasie przeszłym. Mieliśmy problemy nawet z tym, żeby załatwić zwykły kabel do kosiarki, żeby skosić boisko na pierwsze spotkanie więc wyobraź sobie, gdzie byliśmy wtedy. Abstrachuje już od tego, że nie mieliśmy zawodników z prawdziwego zdarzenia, bazowaliśmy na wychowankach, którzy wtedy nie mieli żadnego doświadczenia, zdobywali je krok po kroku pod wodzą panów Dobosza, Turka, Samodurowa i Olbińskiego. To była grupa ludzi, która zaczęła stawiać klub na nogi, my natomiast w „zarządzie” staraliśmy się działać na tyle, na ile pozwalały możliwości. Ja dzięki temu, że działałem trochę w lokalnych mediach miałem łatwiejszy kontakt z niektórymi instytucjami, w tym z urzędem miasta, który wtedy nam bardzo pomagał. Kapitalną robotę wykonali ludzie przez wiele lat związani z Hutą Częstochowa, przede wszystkim Iwo Mandrysz, no i udało się to wszystko utrzymać przy życiu. Nie było nigdy, nie przypominam sobie meczu Rakowa, na którym nie byłoby kibiców. Wydarzeniem było wtedy pojechanie na taki mecz z Rozwojem Katowice, Polonią Bytom, znasz pewnie z autopsji wiele przypadków jak to wyglądało kiedy na co dzień przyszło mierzyć się z drużynami z miejscowości pod Częstochową. Fajnie, że urodziło się ostatecznie z tego coś większego, a takim zwieńczeniem tamtych czasów był ten mecz z Koszarawą Żywiec. To była kwintesencja tego wszystkiego, z czym się wtedy mierzyliśmy.
Pisałeś wtedy teksty do gazety „Życie Częstochowy”, jak pomagało to klubowi? Chyba dobrze było mieć kogoś, kto zawsze mógł napisać dobre słowo o Rakowie dla częstochowian?
Wtedy, kiedy zaczęliśmy stawiać klub na nogi, to tak, było to bardzo pomocne, wcześniej natomiast byłem bardzo krytyczny dla władz Rakowa. Niektórych z tych ludzi już nie ma na świecie więc ja sobie podaruje personalne i osobiste wycieczki, ale wiele rzeczy nie dawało mi spokoju. Totalna wyprzedaż zawodników, tego nie mogłem zrozumieć, przecież to był jedyny na tamten czas kapitał klubu. Były zaległości finansowe w stosunku do piłkarzy, rozdano im karty zawodnicze, mogli sobie sami wybrać klub i to zupełnie za darmo i to była też przyczyna tych gwałtownych zmian przy Limanowskiego. Mam nad garażem u Jacka wiele numerów gazet, w których są moje artykuły, czasem je sobie czytam i sam nie wierzę, co ja tam wypisywałem 🙂 Po latach mogę już powiedzieć, że czasami zawyżaliśmy frekwencję na meczach, żeby zainteresować ludzi no i po czasie okazało się, że widzów faktycznie zaczęło zjawiać się coraz więcej. Staraliśmy się pokazywać tylko w dobrym świetle to, co działo się wokół Rakowa, nie było to łatwe z jednej prostej przyczyny – zwykłego, niedzielnego kibica interesują przede wszystkim wyniki, których wtedy oczywiście nie było. Był taki mecz ze Szczakowianką rozgrywany w ogromnym deszczu i przegrany praktycznie bez walki u siebie 0:5, gdzie na trybunach były pustki, a jakiś czas później przyjechał ówczesny lider – Carbo Gliwice, na trybunach też mało osób ale udało nam się grając w dziesiątkę z nimi zremisować 3:3, po całkiem niezłej grze. Myślę, że w tym czasie zaczął się kreować zespół, który dawał jakieś światełko nadziei trenerom i kibicom.
Z opowieści wiem, że wspomniany przez Ciebie mecz ze Szczakowianką to jedna z najsmutniejszych chwil w historii klubu. Na boisku baty, ulewa a na stadionie około 50 osób…
No… smutny widok, przyjechało starsze towarzystwo z Jaworzna i stanowili oni połowę z tych osób… Było kilku naszych kibiców za bramką, rodziny zawodników i to wszystko.
Kto był inicjatorem założenia KS Raków w 2002 roku ?
Dokładnie nie pamiętam, kto prawnie się tym zajmował natomiast musieliśmy przede wszystkim zlikwidować poprzednie stowarzyszenie, które tonęło w długach i nie było szans żeby się podźwignęło. Na pewno w pierwszym umownym zarządzie był Jarek Ociepa, Iwo Mandrysz, Jerzy Skowron, Sławek Malinowski, ja i trener Dobosz. Nie mogę jednak sobie przypomnieć nazwiska człowieka z Huty, który nam wtedy bardzo pomagał. Było spotkanie założycielskie i po czasie Jarek Ociepa został pierwszym naszym prezesem sprawującym jednocześnie także funkcję zarządzającą w jednej ze spółek podległych Hucie.
Jak często za zebrania zarządu zapraszaliście kibiców Rakowa ?
Byłem jednym z inicjatorów takich zaproszeń, ale z tego co pamiętam zazwyczaj tylko jeden z kibiców się na nich pojawiał , na pierwszym takim spotkaniu było natomiast trzech fanatyków. Spotykaliśmy się, rozmawialiśmy, szczegółów jednak zupełnie nie pamiętam.
Ważnym wydarzeniem na początku XXI wieku były obchody 80-lecia klubu i mecz z Olimpią Piekary Śląskie.
Ten mecz to jeszcze rządy poprzedniej ekipy, ja natomiast wymyśliłem w gazecie, dla której pisałem taką akcję promocyjną na ten mecz, żeby przyciągnąć na stadion jak największą liczbę fanów. O ile na każdym spotkaniu było wtedy 200-300 osób o tyle na tym meczu zjawiło się około 1000 widzów. Pamiętam tamten mecz doskonale, Tomek Czok strzelił głową jedyną bramkę w tym meczu. Mogę nawet Ci powiedzieć jaką piłką wtedy grali bo osobiście załatwiłem 50 piłek z Adidasa w mniejszym rozmiarze dla grup młodzieżowych. Dogadałem się wtedy w sklepie, że przy zakupie tej większej ilości dadzą mi trzy w normalnym rozmiarze, żeby pierwsza drużyna miała czym grać. Były to piłki przygotowane specjalnie na Mundial w 2002 roku.
Czy te piłki były jakoś powiązane z pewną licytacją, którą zainicjowałeś właśnie w 2001 roku ?
Tak, tak. Wszystko zaczęło się od tego, że jeden ze starszych działaczy – osoba mocno związana z Rakowem – Lucjan Burdziński przygotował taki proporczyk, który można było wylicytować. Każdy, kto brał udział w licytacji musiał wpłacić daną sumę i przeznaczyliśmy tą kasę właśnie na piłki. Wtedy jednym z właścicieli sklepu Adidasa w Częstochowie był mój dobry kolega i dodatkowo dzięki temu udało nam się ustalić dobrą cenę.
W końcówce lat 90-tych byłeś pomysłodawcą spotkania czterech grup kibicowskich z Częstochowy – Rakowa, Widzewa, Włókniarza i AZS-u. Skąd pomysł gromadzić w jednym miejscu kliku lekko mówiąc nie przepadających za sobą facetów ?
Były to dość napięte czasy w mieście. Nie zależało mi na tym, żeby wtedy ich godzić bo było to oczywiście niemożliwe, chciałem jednak pokazać jak to się odbywa, funkcjonuje. Zaprosiłem przedstawicieli grup kibiców, które wymieniłeś i był tam także Janusz Danek, który współprowadził ze mną to spotkanie. Wszystko przebiegało fajnie dopóki dwóch fanów piłki nożnej nie spięło się ze sobą, było już gorąco natomiast szczęśliwie udało się zakończyć ten program bez żadnego uszczerbku na zdrowiu. Pod rozgłośnią radiową zgromadziły się wtedy ogromne rzesze fanów tych ekip, które u nas zagościły, ale co tam się działo to ja już Ci nie opowiem.
Czy prawdą jest, że trener Dobosz wyszedł kiedyś z klubu przez okno po drabinie, żeby uniknąć wywiadu?
Tak, to był standard. Mnie co prawda trener traktował trochę inaczej ponieważ znał mnie z grup młodzieżowych i miałem właściwie u niego inną pozycję ale muszę przyznać, że mnie też zdarzało się, że trener Dobosz mi uciekł albo gdzieś się schował np. w pralni czy magazynie, a czasami chodziło mi właściwie o nagranie tylko dwóch zdań do radia. Swego czasu z Sergiuszem Łupińskim robiliśmy taki program „Przed ligą”, było to zawsze w piątki, rozdawaliśmy bilety na mecze, to był jeszcze czas gry Rakowa w Ekstraklasie. Kiedyś z „Budyniem”, bo taką ksywę miał Sergiusz obstawiliśmy w klubie wszystkie drzwi i udało nam się złapać trenera, powiedział wtedy, że docenia naszą twórczość artystyczną i to, że nie odpuszczamy dlatego stwierdził, że łaskawie powie dwa zdania dla nas :). Nigdy nie był chętny do jakichkolwiek wywiadów, natomiast jeżeli chodzi o pracę warsztatową na boisku to co tu dużo mówić – legenda.
Wiosna 2000. Mecz Raków – Odra Opole. Na boisku działo się niewiele natomiast na trybunach kibice obu drużyn zapragnęli rozegrać dodatkowe spotkanie. Twój komentarz, wtedy dla radia, dla tamtych wydarzeń był najciekawszym wątkiem podczas całych 90 minut. Pamiętasz takie zdarzenia?
Rzeczywiście…kojarzę. Odra była chyba wtedy liderem rozgrywek i robiła wszystko, żeby awansować. Mieszkaliśmy wtedy na Błesznie przy Szkole Podstawowej nr 49. Był tam taki bar, w którym często przesiadywaliśmy. Tego dnia właśnie na kilka godzin przed meczem usłyszeliśmy donośne okrzyki z ulicy, okazało się, że to właśnie kibice Odry, którzy przyjechali pociągiem i z dworca na Stradomiu pieszo szli na Limanowskiego. Wtedy przybycie grupy kibiców gości na Raków to było wydarzenie porównywalne do lotu w kosmos więc zrobiło to na nas ogromne wrażenie. Wracając jednak do samego meczu to przyznam, że słabo go pamiętam. Całkiem możliwe, że komentowałem to spotkanie i całkiem możliwe, że użyłem ciekawych sformułowań do wydarzeń na trybunach. Nigdy nie kryłem swojej sympatii do kibiców czerwono – niebieskich i dobrze mi z tym. Zawsze miałem i mam do dziś na Rakowie sporo kolegów. Zresztą taka ciekawostka, żona, która siedzi obok może potwierdzić, że po półfinałowym meczu z Cracovią do późnych godzin wieczornych odbierałem telefony od kolegów z gratulacjami. Niektórzy z nich płakali do słuchawki, naprawdę …ale to miłe, sam się o mało nie popłakałem oglądając ten mecz.
Porozmawiajmy teraz o drugim sporcie który kochasz – siatkówce. Swego czasu w Rakowie działała sekcja właśnie tej dyscypliny i było to dla Ciebie na pewno też coś wyjątkowego. Był także zawodnik, który z naszego klubu odszedł za granicę jakiś czas później przyczyniając się do wyeliminowania AZS-u z pucharów.
Tak, to był Darek Stanicki. Zacznę może jednak od początku historii a więc od pani Teresy Stanickiej – mamy Darka, która wraz z Panią Haliną Gąsior pracowały w klubowym magazynie. Były to dwie przesympatyczne Panie, które dbały o to, żebyśmy zawsze mieli przygotowany sprzęt do treningów i meczów. Tata Darka – Józef Stanicki był trenerem siatkówki. Od wielu lat trenował najmłodsze grupy adeptów żeby potem zostać trenerem zarówno trzecio-, jak i drugoligowego Rakowa. Darek zaczynał na Limanowskiego, poszedł potem do Płomienia Sosnowiec, następnie do AZS-u Częstochowa, z którym zdobył Mistrzostwo Polski. Wyjechał także do Turcji, gdzie trenerem był Hubert Wagner, do takiego klubu który nazywał się Netas Stambuł, najbogatszego klubu w tym kraju. Był tam prawdziwą gwiazdą i swego czasu przyjechał z tą drużyną właśnie do Częstochowy na mecz eliminacji do Pucharu Europy. Poprosił wtedy swoimi kanałami, w tym trenera AZS-u – Stanisława Gościniaka, żeby mógł wraz ze swoją drużyną przyjechać potrenować do Świętego Miasta z racji tego, że w Stambule odbywały się wtedy chyba jakieś strajki. Trener częstochowian wyraził zgodę i w tygodniu poprzedzającym mecz AZS grał z Turkami cztery razy i wszystkie cztery spotkania gładko wygrał. Później nadeszła sobota i ten główny mecz w Hali Polonia wypełnionej po brzegi kibicami i wychodzi Darek Stanicki z tym Netasem i wygrywają mecz 3:1. Takiej ciszy jaka panowała wtedy w hali nie uświadczyłem już nigdy wcześniej ani później, a spędziłem tam też kawał swojego życia. Chwilę po zakończeniu spotkania publiczność wstała i głośno krzyknęła „Darek Stanicki!!!” Wszystko się tam zatrzęsło, gdyby były szyby to zrobiłyby się z nich witraże :).
Józef Stanicki był także przez pewien czas spikerem na Rakowie. Miał bardzo charakterystyczny głos, nie zapomnę nigdy jego wstawek w trakcie meczu. Wydaje mi się, że niektórzy kibice przychodzili na stadion specjalnie dla niego. Był taki mecz z Elaną Toruń, Raków wygrał 4:1. Grzegorz Skwara grał wtedy w żółtych butach, co w tamtych czasach nie było takie oczywiste, można nawet powiedzieć, że było to nie lada wydarzenie. Pierwszego gola strzelił prawą nogą, drugiego lewą, przy kolejnej okazji uderza głową nieznacznie nad bramką. Pan Józef po tej akcji bierze mikrofon i mówi: „Panie Grzegorzu, przydałaby się jeszcze żółta czapka” 🙂
Darek obecnie jest dyrektorem sportowym Fenerbahce Stambuł, a jego syn jest młodzieżowym reprezentantem Turcji w siatkówce.
Na koniec trochę o teraźniejszości. Mamy wyjątkowy rok dla kibiców Rakowa i wszystkich ludzi z klubem związanych. Jak ty, człowiek, który przeżył te najgorsze chwile w klubie patrzy teraz na to, w jakim miejscu się teraz znajdujemy? Oglądasz wszystkie mecze czerwono – niebieskich?
Jeżeli tylko mogę, to oczywiście, oglądam wszystkie spotkania. Jak przeżywam? Serducho mi się smieje ponieważ tu gdzie mieszkam, w Warszawie jest specyficzny klimat. Ludzie w mojej redakcji są z całego kraju, każdy gdzieś tam ma swój klub i odkąd pamiętam, a jestem tu 16 lat, to zawsze jak spotykaliśmy się we wtorki na kolegiach i analizowaliśmy to, co wydarzyło się w miniony weekend to ja tylko mogłem siedzieć i słuchać o innych klubach. Najwięcej oczywiście o Legii bo przecież miejscowych chłopaków jest tutaj najwięcej. Coś wspaniałego, że po tych wszystkich latach, po tych wizytach w Zdzieszowicach, Kościelcach i innych Kromołowach nadeszło przyjście Michała Świerczewskiego. To chyba najlepsze, co klub mogło spotkać w stuletniej historii i będę się mocno trzymał tego zdania. Kibicuje mocno, trzymam kciuki i jestem pewien, że ten sezon skończymy z medalem. Jakiś czas temu miałem przyjemność wystąpić na oficjalnej stronie klubu w programie „Przy kawie o Rakowie” i powiedziałem wtedy, że jestem przekonany o tym, że Raków stać na Mistrzostwo Polski. Zdania oczywiście nie zmieniam chociaż oczywiście wiemy, że w tym sezonie się to już nie uda. Jeżeli natomiast Raków zdobędzie Puchar Polski to na pewno będę najszczęśliwszym człowiekiem w promieniu 220 km od Warszawy :).
Będąc jakiś czas temu na meczu siatkarek w Policach, spotkałem Maksa Rogalskiego. Pokazywał mi budowę stadionu Pogoni. Jak my to porównamy do tego, co zafundowali nam włodarze Częstochowy to jest jakiś żart, prima aprilis 365 dni w roku, nie chcę się już niepotrzebnie denerwować ale to jest po prostu kpina.
Tym bardziej, że o ten stadion nie walczymy rok czy dwa…
Dokładnie, ja pierwszy projekt widziałem 15 lat temu, byłem nawet na takiej wycieczce w Kielcach, kiedy powstawała Kolporter Arena, która była wtedy najnowocześniejszym stadionem piłkarskim w Polsce. Ktoś wpadł na pomysł, żeby to odwzorować jeden do jednego i przenieść do Częstochowy. Ostatecznie z tego pomysłu widziałem tylko makietę i kilka projektów, z których najmniejszy zakładał stadion na 12 tysięcy widzów.
Czasami jak na portalach społecznościowych oglądam obecne relacje i zdjęcia z Limanowskiego to oczom nie wierzę, XXI wiek…
Marek, wielkie dzięki za poświęcony czas i przypomnienie wielu ciekawych historii i anegdot. Do zobaczenia na mam nadzieję otwartych wkrótce otwartych stadionach.
Nie ma za co, również dziękuje i też mocno liczę, że niebawem spotkamy się gdzieś na meczu !