14.11.2010r. Raków Częstochowa ? Olimpia Grudziądz
2010-11-23Drugi Turniej Kibiców Rakowa – "RACOVIA CUP"
2010-11-25Przy okazji meczu kadry w Poznaniu, wpadliśmy na mały pomysł, nigdy specjalnie nie były opisywane wyjazdy na Reprezentacje, co tu ukrywać, zorganizowaną grupą z Częstochowy na kadrze byliśmy tylko kilka razy, jednak pewnie nie wiele osób wie, że wśród kibiców Rakowa, są tacy zapaleńcy, którzy pojedynki ?Biało-Czerwonych? traktują bardzo poważnie. Mają za sobą przejechany szmat Europy i pod tym względem zaliczają się do czołówki krajowej. Poniżej przedstawiamy relacje z Hiszpanii
Mecz Hiszpania – Polska (Murcja 08.06.2010r.)
Już w marcu padł pomysł wybrania się na wakacyjny tydzień do Hiszpanii, okraszony meczem naszych rodowitych grajków. Dzięki zaangażowaniu (jak zwykle z resztą) De. który ogarnął bilety na mecz, przeloty i hotel, mogliśmy spędzić cudowny tydzień w malowniczym mieście o nazwie Alicante. W przeddzień wylotu zaczął się melanż, który trwał w zasadzie do ostatnich chwil podróży. Wyjeżdżamy z Częstochowy w 6 osób (wszyscy Raków) zabierając ze sobą naszą Narodową fanę, po drodze z Będzina zabieramy jeszcze ziomka z Zagłębia Sosnowiec i tym składem lecimy do Alicante, na miejscu czeka na nas już jeden Rakowiak z emigracji. Zakwaterowanie i na plażę, nie wiedzieliśmy co i jak, więc nie czekając na nic, z hotelu idziemy na butach wzdłuż trasy i torów ok. 3-4 km, żeby się przywitać z morzem, potem zakupy i powrót do hotelu na spijanie tego co kupiliśmy:) , po opróżnieniu butelek, część osób zaciekawiona miastem idzie obadać teren, część kontynuuję melanż w hotelu, a że był basen i jacuzzi to sobie chłopaki nie oszczędzali nocnych pływań
Kolejnego dnia zniesmaczeni komunikacją miejską, bo jak inaczej można nazwać fakt, że stojąc w 8 osób jako jedyni na przystanku i czekając ponad 40 minut na autobus, który się nie zjawiał, postanowiliśmy znowu wybrać się na przechadzkę kilkukilometrową na plażę, gdy już byliśmy kilkaset metrów od miejsca wyznaczającego postój autoberku, ten na nasz nie fart podjechał, co wyprowadziło nas z równowagi, staraliśmy się oczywiście jeszcze zatrzymać ten pojazd, ale kierowca gestem pokazał gdzie jest przystanek, w odpowiedzi zobaczył 8 wyciągniętych w górę środkowych palców, co wywołało śmiech u kierowców osobówek jadących za autobusem, postanawiamy wynająć auto, co było strzałem w 10tkę, miasto duże bo ponad 300.000, a bez auta jak bez ręki, rozkłady jazdy autobusów są tak napisane iż ma się wrażenie że człowiek znalazł się na kontynencie azjatyckim. Po wypożyczeniu auta, trzeba pojeździć po mieście i oczywiście jechać do sklepu w celu uzupełnienia zapasów (swoją drogą jak to jest, ile by człowiek nie kupił i tak na następny dzień nic nie zostanie :)).
Z kilkuset metrów widzimy idących wzdłuż trasy 2 kolesi z wózkiem z marketu, jednogłośnie określiliśmy ich jako Polaków, bo ani razu nie widzieliśmy aby Hiszpan wybrał taką formę podróży, nie pomyliliśmy się oczywiście, to było 2 ziomków ze Stalówki, którzy też nie wiedząc co i jak (bo przylecieli chwilę wcześniej) postanowili się wybrać po zapasy. Wieczorem jak to na wakacjach… melanż 🙂 i w miasto, zamówiliśmy 2 taksóweczki, już blisko centrum widzimy miejsce z paniami (tak nam się przynajmniej wydawało) lekkich obyczajów, krzyczymy stanowczo do kierowcy STOP!, po czym on reaguje śmiechem i mówi: No!, transo, this is boys!, szybka zmiana decyzji i nasze STOP, zastępujemy GO! GO! kurwa, fuj! Od tamtej pory omijaliśmy to miejsce szerokim łukiem, a zjawisko jakie zaobserwowaliśmy stało się tematem do licznych żartów i kpin.
Co do samego hotelu – Alicante Hils, jak na cenę to warunki bardzo dobre, dużo rzeczy się tam działo, ponieważ pomieszkiwało tam kilkudziesięciu kibiców z całej Polski, o wydarzeniach jakie tam miały miejsce można by napisać odrębny rozdział, napiszę tylko – że mało co nie spaliliśmy naszego apartamentu robiąc frytki:), postawiliśmy całą obsługę hotelową na nogi po tym jak zaczęły wyć alarmy pożarowe, przychodzi gość i pyta czy wszystko ok, otwieramy mu drzwi, dym taki że ledwo go widać, odpowiedź brzmi: it’s ok 🙂 Wzruszył ramionami i poszedł. Innej nocy kolega się zaciął w łazience, a wydawało mu się że jest w windzie:), i tylko pomoc kolegi z UNS uratowała drzwi przed doszczętną demolką. Praktycznie co noc ochrona miała przeboje z rządnymi kąpieli po ciemku polskimi fanami :), basen zamykany o 20tej, ale jak widać nie dla wszystkich 😉 . Na tym właśnie basenie tyle że w dzień doszło również do nieprzyjemnego wypadku, jeden z chłopaków fatalnie wskoczył do wody, po czym zmuszony był opuścić hotel w karetce z podejrzeniem urazu kręgosłupa.
Nadszedł dzień meczu, doleciało jeszcze 2 chłopaków z Rakowa, łącznie jest nas 9ciu i w tylu meldujemy się z flagą na stadionie. Aby dotrzeć do Murcji kolega musiał zrobić dwa kursy, reszta jedzie pociągiem razem ze wszystkimi polakami z Alicante o 16tej. Dojazd na sam stadion prosty, gorzej ze zjazdami z trasy, trochę z tym zamoty było, ale jakoś dało radę, po jednej stronie centrum handlowe, markety i jakieś pojedyncze knajpki, z drugiej strony szczere pola. Z zewnątrz stadion (nie chwaląc się, już „kilka” stadionów widziałem) nie robi jakiegoś szczególnego wrażenia, betonowy moloch na ponad 30 tysięcy ludzi. Jesteśmy 6 godzin przed meczem, a pod stadionem już widać stoiska z szalami, koszulkami, napojami, piwami, żarciem itd. Pochodziliśmy i gdzieś ok. 3 godzin przed meczem chcieliśmy już wejść na obiekt, niestety zaczęli wpuszczać półtorej godziny przed pierwszym gwizdkiem, z jednej strony dobrze, bo było trochę ludzi którzy nie mieli biletów, i był czas na ich kupienie od 2 hiszpańskich koników, którzy łazili dookoła stadionu. Wbiliśmy na stadion jako jedni z pierwszych a już nie było prawie gdzie flagi rozwiesić, ale dzięki uprzejmości kolegi z Powiślanki, wieszamy naszą flagę pod jego, w II połowie następuję zamiana i nasza wisi już w całej okazałości przy wejściu na nasz sektor.
Goście w niebieskich mundurach nie ułatwiali nam wieszania flag (i w ogóle życia) w zasadzie od tego się zaczęły z nimi tarcia, jeden głupek stanął na fladze nogami, gdy właściciel mu zwrócił uwagę, został powinięty i tak się zaczęło, krótka wymiana poglądów z psiurami (szczerze powiem – dawno tak pokur…. psiarni nie widziałem) i chwila spokoju, po czym wracają w kilkunastu w kaskach, rękawiczkach i zaczynają z tłumu wyciągać osoby biorące udział we wcześniejszych wydarzeniach, znowu się stawia kilka osób, i za chwilę też zostają pokręceni, w zasadzie takie sytuacje miały miejsce przez cały mecz, i co jakiś czas ktoś był wyciągany z tłumu i zawijany. W przerwie meczu starcia pod naszą trybuną przy toaletach. Część pokręconych została obita przez psy i wypuszczona, inni niestety nie.
Ciężko określić ile było ludzi w sektorach zajmowanych przez Polaków, jedne źródła mówią o 600, inne grubo ponad 1000. Wiem natomiast że potrafiliśmy przekrzyczeć 30 tysięcy gospodarzy. Co do ich dopingu, to szkoda nawet pisać, krzyknęli Espania po bramkach, pokrzyczeli jak chodził między nimi Manolo (coś w rodzaju wodzireja, chodzi po sektorach, wybija rytm a ludzie zaczynają z nim śpiewać), zrobili parę razy falę, po piszczeli jak wchodził Torres i tyle. Co do naszego dopingu, zawsze mogło być lepiej, ale i tak było dobrze zważywszy na wynik, ciągnęliśmy doping do samego końca. Fajnym posunięciem były balony, każdy miał po 2 sztuki, wtedy tez polecieliśmy dobrze z dopingiem, dostajemy brawa od całego stadionu, wtedy wszystkie oczy skierowane były na nasz sektor, błyskały flesze, przez ten moment Torres i spółka się nie liczyły. Co dziwne gdy zostaje odpalona pirotechnika rozlegają się… gwizdy?!, do tej pory nie wiem co było przyczyną, czy mają już tak wpojone że piro jest be i niebezpieczne, czy bali się że uszkodzi im się stadion? temat na rozkminkę 😉 . Wiem jedno, jak tak mają wyglądać mecze w przyszłości w Polsce, do czego niestety pomału to wszystko zmierza, dziękuję Bogu i rodzicom że mogłem żyć w czasach, gdy na trybunach było ciekawie.
Grajki co pokazali, każdy chyba widział, szkoda pisać, po meczu podeszli, podziękowali i opuścili murawę. My również po ostatnim gwizdku nie zostaliśmy długo na obiekcie, powrót do hotelu i zapijanie tego historycznego wyniku.
W ostatni dzień pochodziliśmy jeszcze po zakupach, choć ceny są dość duże i w sklepach podobny asortyment jak u nas, zawsze coś tam się kupi. Niestety z rana wylot z pięknego Alicante i powrót do szarej rzeczywistości. W Siewierzu psuję nam się auto i powodujemy kilkukilometrowy korek, chłopaki spychają auto na pobocze, a 2 biegnie na stację w celu usunięcia usterki, potem już prosto do domu. I choć Polska przerżnęła 0:6, wątpię żeby była osoba która żałuje tego wypadu, wspólnych przygód, ciekawych rozmów i kupy śmiechu, takie wyjazdy się pamięta długimi latami, a czasem nawet do końca życia. Więc do następnego razu Panowie.
Pozdro dla obecnych wariatów!